wtorek, 8 marca 2016

Głos Kolorów | Wolność #1



Rozdział 1: Wolność

 

~7 lat później~

Neira szła chwiejnym, nierównym krokiem. Jej ostrożne kroki niosły się echem po pustym korytarzu, gdy stąpała po kamiennej posadzce. Ręką podpierała się o zimną ścianę, aby nie upaść. Co chwilę mijała jakieś drzwi prowadzące do nieznanych jej pokojów, raz po jednej, raz po drugiej stronie. Śmieszny układ, pomyślała. Czuła się o wiele bardziej zmęczona niż poprzedniego dnia, a przecież miała jeszcze tyle do zrobienia… Zatrzymawszy się, potrząsnęła lekko głową i odegnała wszystkie męczące  myśli. Przez chwilę nie mogła się na niczym skoncentrować, ale zaraz odzyskała kontrolę nad sobą i ruszyła dalej.


W miarę, jak przemierzała równomiernie oświetlony korytarz, w niektórych miejscach pod ścianą mogła dostrzec niewielkie wazoniki z kwiatami, regularnie podlewanymi przez kręcącą się w pobliżu służbę. Neira wiedziała o służbie tylko z opowiadań jej ojca, ponieważ zawsze, gdy ona gdzieś przebywała, ludzie, a przynajmniej większość z nich, schodzili jej z drogi. Zresztą, jedyne informacje, jakie posiadała o świecie zewnętrznym, pochodziły od jej ojca. To on opowiadał jej o życiu służących i wielkich pań, wieśniaczek i księżniczek, zaznaczając, że Neira powinna zachowywać się jak te ostatnie, niezależnie od sytuacji. Gdy spytała, co to znaczy, on zaczął ją uczyć dobrych manier i wszystkiego, co jego zdaniem powinna wiedzieć młoda dziewczyna, wpajając jej przy tym, że ona nie może brać przykładu z charakteru prawdziwych księżniczek, gdyż są one zbyt wyniosłe. I w ten sposób zaczęła się jej podwójna nauka: w nocy z ojcem, a rano i wieczorem z Niną, jej osobistą nauczycielką. Nic dziwnego, że teraz była zmęczona.

Dochodziła godzina dziesiąta, a przynajmniej tak powiedziała Nina, gdy kończyły poranne lekcje. Dziewczynka z trudem dowlokła się do drzwi swojego pokoju, które, gdy się tu wprowadzała jako małe dziecko, zostały przyozdobione śliczną kokardką z błękitnego aksamitu. Pewnie po to, żebym poczuła się bardziej przywiązana do tego miejsca niż do starego domu, pomyślała. Jak słodko. 

Stanęła na wprost swych drzwi. Zebrała całą swoją koncentrację i sięgnęła do klamki, nacisnęła ją lekko, a ona pod wpływem dotyku dziewczyny rozpłynęła się wraz z drzwiami i odsłoniła na chwilę widok z korytarza na pokój. Na pierwszy rzut oka nie znajdowało się tam nic poza wielkim, miękkim łóżkiem z mnóstwem poduszek, prostą ławą i krzesłem oraz kilku szafek. Uważniejsze oko jednak dostrzegłoby, że lazurowe ściany delikatnie mieniły się łagodnym blaskiem wtopionych w nie kamieni szlachetnych, powodując uczucie błogości i rozleniwienia. Tak też poczuła się Neira, gdy chwiejnie przestąpiła próg swego pokoju. Drzwi natychmiast zmaterializowały się za nią.

Podłoga z najlepszego jej znanego drewna, po której teraz chodziła, nie wydawała najmniejszego dźwięku. Właściwie nic w tym pomieszczeniu nie wydawało dźwięku. Nigdy nie zastanawiała się, dlaczego, i nie zamierzała próbować tego zrozumieć. Przyzwyczaiła się już do tego, że w budynku szkoły magii nie wszystko dało się logicznie wyjaśnić, a jeśli się dało, było to bardzo zawiłe i pełne niedociągnięć wytłumaczenie. Łatwiej było po prostu o tym nie myśleć.

Siadła na brzegu łóżka, zaczęła powoli przebierać się w koszulę nocną i zapatrzyła się w swoje niewielkie miejsce pracy, którego nie można było zobaczyć z korytarza. Niedawno miała swoje egzaminy, więc teraz biurko było puste, jeśli nie liczyć jednego rysunku jej autorstwa. Obrazek ten przedstawiał Nefrytę, jej najlepszą, i jedyną, przyjaciółkę z dzieciństwa. Kiedyś nie mogła powstrzymać łez, kiedy go widziała, teraz patrzyła na niego bez żalu. Być może stało się tak dlatego, że od jej śmierci minęło zbyt dużo czasu… Może zaś dlatego, że wspomnienie o niej zaczęło się powoli zacierać w jej dziecięcej wtedy pamięci. Jedyne, co jej pozostało po Nefrycie, to ten właśnie rysunek, narysowany w wyrazie hołdu dla zmarłej.

Mimo wszystko teraz już Neirze było właściwie obojętne, co się stało z jej niegdysiejszą przyjaciółką. Było jej obojętne, co się działo na świecie, do którego bezpośredni dostęp miała wyłącznie przez niewielkie okno w pokoju, znajdujące się na tyle wysoko, żeby nie można było w nie zajrzeć od podwórza, jednak na tyle nisko, aby nie było widać z niego reszty miasta. Było jej obojętne, co się miało z nią stać w najbliższych dniach, w ciągłej monotonii zajęć, w czasie których jej życie powoli uciekało, nie dając jej o sobie znać. Nie, nie czuła, że naprawdę żyje; wszystko, co się wokół niej działo, było jak gdyby jednym, wielkim, niekończącym się snem, który powtarza się raz po raz, nie przynosząc ze sobą nic nowego… 

Chciałabym, żeby coś się wreszcie zmieniło, żebym mogła coś faktycznie przeżyć, tak jak inni, tak jak wtedy, gdy byłam małą dziewczynką… Z tą myślą zasnęła.

Och, jak bardzo pożałowała swego życzenia, szybciej, niż mogłaby przypuszczać.



/Opowiadanie będzie orientacyjnie podzielone na rozdziały, żeby wszystko było w miarę uporządkowane ;) /

2 komentarze:

  1. Mam nadzieję, ze nie uznasz moich komentarzy za złośliwość, tylko za konstruktywną krytykę ;). Moją wątpliwość budzą dwa ostatnie zdania pierwszego akapitu. Najpierw próbuje wyrzucić myśli z głowy, a potem nie może się skupić na myśleniu? To chyba po to się ich pozbywała, by właśnie nie musieć skupiać się na myśleniu?

    OdpowiedzUsuń
  2. Absolutnie tak nie uważam, przeciwnie - właśnie po to zachęcam do komentowania :) Dziękuję za zauważenie, poprawiam.

    OdpowiedzUsuń

Pisząc komentarz, podpisz się, proszę.