niedziela, 28 lutego 2016

Głos Kolorów | prolog #3


Według Nefryty spadali. To było jedyne słowo, jakim potrafiła określić to uczucie. Czuła, że się przemieszcza, choć jedynym, co widziała, było tajemnicze światło, którego koloru nie potrafiła nawet określić. Coś jakby…świergoczący? Chroboczący kolor, czy to możliwe? Uświadomiła sobie, jak dziwne było to stwierdzenie i porzuciła sprawę nieznanej barwy.

Wszystko wokół wydawało się dziwnie nieruchome. Minuty mijały, a ona nie była pewna, co ma zrobić. W jednym momencie spostrzegła, że w pobliżu nie ma ani Aleksandra, ani tego całego Kilaki. Co się z nimi stało? Chciała krzyczeć, lecz nie mogła otworzyć ust. Ba, wcale nie mogła się ruszyć. Zaczęła się właśnie zastanawiać, czy kiedykolwiek się stąd wydostanie, gdy otaczające ją światło gwałtownie znikło i została brutalnie przywrócona do rzeczywistości. Poczuła się, jakby dostała z pięści w brzuch. Zamrugała oczami i nagle zrobiło jej się okropnie niedobrze. Miała ogromną potrzebę natychmiast wyrzucić zawartość swojego żołądka na kamienną posadzkę. Właśnie, od kiedy tu znajduje się posadzka?



- Powinniście się cieszyć, i tak było nieźle – skwitował niemiły głos. A niech to. Bliźniaczka miała już nadzieję, że nigdy więcej go nie usłyszy. – Mogliście zostać wchłonięci czy coś podobnego, a tak jakoś się trzymacie po swoim pierwszym użyciu czarów.

Czarów? Już to potrafią?

- Co… to było? To w portalu?– zapytał się jej brat. Aleksander, podobnie jak ona, leżał na ziemi i walczył z odruchem wymiotnym.
- Ach… Mówisz o tym kolorze? To nieodłączna część magii. Jak będziecie starsi i chociaż trochę mądrzejsi, jeśli to możliwe, to zrozumiecie. Ten akurat nazywał się Yflinnger. Niewielu o tym wie, jeśli cię to pocieszy. W każdym razie jesteśmy na miejscu i nie muszę się z wami więcej zadawać. Zobaczymy się na Ceremonii… Jeśli znajdziecie drogę! Nara, frajerzy! – Kilaka odbiegł, zanosząc się śmiechem. Jego różowa szata śmiesznie wiła się pod krótkimi nóżkami.

Nareszcie sobie poszedł, pomyślała dziewczyna z ulgą. W tej samej chwili żołądek odmówił jej posłuszeństwa i zwróciła wszystko. Na szczęście dzisiaj udało jej się znaleźć tylko trochę jedzenia, przynajmniej w kwestii życia na ulicy ten burak się nie mylił. Nieco zawstydzona dziewięciolatka rozejrzała się po pomieszczeniu, w którym się znajdowała. Był to bardzo szeroki korytarz z mnóstwem kolumn rozstawionym gdzie popadnie, jakby chcąc utrudnić przypadkowym, zabłąkanym przez portal ludziom drogę. Zauważyła, że samo świetliste przejście już zniknęło, a na jego miejscu pojawiła się ściana z różnymi obrazami. Większość z nich przedstawiała odcięte części ciała lub porozrzucane wnętrzności, więc Nefryta, czując nieprzyjemne burczenie w brzuchu, szybko zajęła się oglądaniem czegoś innego. Sklepienie jarzyło się jakby własnym światłem, w wyniku czego pomieszczenie w każdym zakątku było jasne. Pomyślała, że miało ten sam… chroboczący… kolor. Jak Kilaka go określił? Yflinnger? Chyba coś w tym stylu.

- Nie znajdziemy właściwych korytarzy sami, ich układ się zmienia. – Aleksandrowi udało się pozbierać bez niespodzianki w postaci kałuży na podłodze. – Nie przejmuj się tym, samo się sprzątnie – odpowiedział tak, jakby doskonale wiedział, o czym myślała. Nie zdziwiło jej to, świetnie się dogadywali, odkąd sięgała pamięcią. A tak właściwie skąd on tak dużo wie o tym miejscu? Zapytała.

- Ma się znajomości – mruknął zadowolony z siebie chłopak. – I pięści też – dodał z chytrym uśmieszkiem. Zawsze wolał załatwiać sprawy w ten sposób. Dziewczyna tego nie pochwalała. Brzydziła się krzywdzeniem ludzi i robiła to tylko w samoobronie… Albo takich „koniecznych” sytuacjach, jak dzisiejsze zdobycie szat uczniowskich. Mimo wszystko postanowiła sprowadzić rozmowę na mniej zabójcze tory.
- Teraz jesteśmy zdani tylko na siebie w tym całym labiryncie… Przynajmniej pan mądrala już się ulotnił – próbowała jakoś pocieszyć się tą myślą. Jeszcze chwila w jego towarzystwie, jeden głupi komentarz, a nie mogłaby zaręczyć, że wyszedłby z tego cało.
- Coś się tak uwzięła na niego? Głupek, to prawda, ale chyba nie pozwoliłaś, żeby cię wyprowadził z równowagi? – pomógł jej się podnieść. Prawda, przecież nie miała powodu do zdenerwowania. Przezwiska to tylko puste, nic nieznaczące słowa, które świadczą co najwyżej o słabości i bezsilności tego, który je wypowiada. Ona sama wiele razy została przezwana, więc nie było sensu wściekać się na ten głupi incydent. Nie rozumiejąc właściwie, o co jej przed chwilą chodziło, otrząsnęła się i postanowiła skupić na tym, co się dzieje w tej chwili. Przy okazji zauważyła, że jej słałszowany amulet nie przetrwał podróży. Postanowiła po prostu go zostawić i w końcu ruszyć naprzód.
- Ech, tylko przeczucie. Chodźmy już lepiej. I może załóżmy te kaptury, bo nas jeszcze ktoś rozpozna.

Już drugą godzinę przedzierali się przez gęstą sieć korytarzy,kiedy poczuli zmęczenie wywołane monotonnością i zagubieniem. Każde następne pomieszczenie wyglądało podobnie do poprzedniego, może oprócz obrazów, ale Nefryta nie miała czasu dokładnie się im przyglądać. Aleksander co prawda sporządził orientacyjną mapę na podstawie wyglądu budynku z zewnątrz, ale okazało się, że nijak ma się ona do rzeczywistości.Kiedy już straciła nadzieję, że kiedykolwiek dotrą do celu, nie mówiąc już o zdążeniu na Ceremonię na czas, usłyszała głosy dochodzące z bliska. Jej brat natychmiast pociągnął ją w tył i, bezpiecznie ukryci za jedną z mnóstwa nieregularnie rozstawionych, szerokich kolumn, mogli spokojnie przysłuchiwać się tajemniczej rozmowie. Pierwszy głos z pewnością należał do Neiry. 

-...są całkowicie zależne od swojej poprzedniej formy, jeżeli Ílverae zmieni za rozkazem swego Nilheantiy ubrania na przykład z Yflinngera… - znowu ta nazwa, dziwny kolor wspomniany przez Kilakę, przypomniała sobie rudowłosa - …na Kuubqolif, wtedy Tarkhentes traci swoje nikłe zdolności do nauki magii, ale zyskuje natychmiastowe powodzenie w sprawach finansowych. Tyle wiem, pani nauczycielko. 

Nefryta niewiele z tego wywodu rozumiała.

- Świetnie, moja droga. Jeszcze tylko pokaż mi, który kolor oznacza zakochanie do szleństwa, a który głęboką nienawiść? – głos ewidentnie wskazywał na kobietę w podeszłym wieku. Dziewczynka nie znała tej osoby.

Zza kolumny rodzeństwo dostrzegło serię szybkich rozbłysków jakichś dziwnych świateł, które sprawiały, że można było dostać gęsiej skórki.
- Bardzo dobrze. Te dwa kolory są do siebie podobne, tak jak i uczucia, więc rada jestem, iż tym razem udało ci się je wyczarować oraz rozpoznać.

Nauczycielka oddaliła się w kierunku przeciwnym niż kryjówka Nefryty i Aleksandra. Jeszcze przez jakiś czas jej kroki cichły w oddali. Chwilę potem odezwał się milczący dotąd, męski głos.
- Idź na Ceremonię. Zobaczysz, że to da ci wiele korzyści. My potrzebujemy tylko rozbicia tej zasłony.
- Oczywiście, ojcze. – Najwyraźniej Hees, ojciec Neiry, też tu był.

W tym momencie każde z bliźniąt jednocześnie uznało, że czas się ujawnić, i zgodnie wyszli z ukrycia, udając zagubionych uczniów. Zresztą, byli zagubieni.
- Och, spóźnieni adepci. Chodźcie ze mną, już pewnie na was czekają – czarnowłosa nie rozpoznała przebranych przyjaciół.

Podążyli za młodą czarownicą. Kiedy wkroczyli na salę, na której miała odbyć się przysięga, ich oczom ukazała się średniej wielkości okrągła, kamienna komnata z kolorowym murem przy ścianie. Reszta adeptów już na nich czekała. Kilaka wyglądał na zniecierpliwionego, ale widząc nowoprzybyłych w towarzystwie Neiry, nic nie powiedział. Ceremonia zaczęła się.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Pisząc komentarz, podpisz się, proszę.