niedziela, 21 lutego 2016

Głos Kolorów | prolog #1



Nefryta stała spokojnie na środku placu. Wiatr lekko muskał jej gęste, jaskraworude włosy. Być może gdyby ich kolor był nieco ciemniejszy, tak jak u reszty rodziny, inne dzieci nie poniżałyby jej i mogłaby się z nimi bawić. Odkąd pamiętała, była nielubianą i nieciekawą postacią w życiu otaczających ją ludzi. Była w stanie to zauważyć pomimo tak młodego wieku tylko i wyłącznie dlatego, że posiadała fascynującą umiejętność skradania się i podsłuchiwania rozmów dorosłych. Oni nigdy nie zwracają na nas uwagi, przemknęło jej przez myśl. To ich błąd.


Jednak wiedziała doskonale, że to nie jej wygląd sprawia, że została odrzucona przez większość społeczeństwa. Przyczyną wszystkich konfliktów z rodziną oraz rówieśnikami była znajomość z pewną tajemniczą, fioletowooką dziewczynką, zbyt poważną jak na siedem lat. Nikt oprócz zaledwie o dwa lata starszej Nefryty i jej brata bliźniaka o imieniu Aleksander nie chciał jej nawet znać. „Ta przeklęta czarownica”, mawiali ludzie z sąsiedztwa. Rodzeństwo nigdy nie mogło zrozumieć, dlaczego rodzice zabraniają im się spotykać z koleżanką, a jako że nikt nie kwapił się, by to wyjaśnić, notorycznie łamali zakaz i bawili się we trójkę. 

I oto tu jestem, pomyślała Nefryta. Skończyła w myślach odliczanie i otworzyła piękne, zielone oczy, od koloru których wzięło się jej imię. W tej chwili zaczęła się ta trudniejsza część zabawy i musiała się skupić, zamiast rozmyślać o swoim życiu.

- Szuuukaaaaaam! – ryknęła najgłośniej, jak tylko potrafiła. Na tym starym placu budowy pałacu, którego nigdy nie dokończono, nie przebywał nikt inny oprócz trójki małych dzieci, więc mogła zdzierać płuca do woli. Teraz musiała odnaleźć pięć części jej garderoby oraz w końcu pozostałą dwójkę, aby wygrać. Okazało się to aż zbyt łatwe. Nie minęło pięć minut, jak znalazła trampka pod krzaczkiem różowiutkich o tej porze roku malin, naszyjnik zawieszony na niedziałającej od dawna dźwigni oraz bransoletkę za kołem starego urządzenia w jakimś stopniu przypominającego wóz, w każdym razie o niewiadomym celu istnienia. Podczas prób odszukania bluzy zauważyła jakiś ruch w stogu siana. Szybko wyciągnęła stamtąd Aleksandra, który nie zdążył lub nie chciał uciec. Czyżby chcieli dać jej fory?

- Wygląda na to, że mnie znalazłaś – uśmiechnął się kwaśno. – Nawiasem mówiąc, ciekawe, po co komu siano na budowie.
- Faktycznie, nie zwróciłam na to uwagi – przyznała.
- No dobrze, teraz chyba powinienem ci trochę pomóc. Co do drugiego buta – popatrzył z rozbawieniem na półbosą siostrę – to schowaliśmy go w pobliżu…

- Tego buta? – Nefryta drgnęła na dźwięk lekko drwiącego głosu. Szybko się odwróciła i zobaczyła dobrze zbudowanego mężczyznę o ciemnobrązowych włosach i złotej skórze. Rozpoznała Heesa, ojca Neiry. W dłoni trzymał jej trampka.
- Tak, dziękuję – mruknęła nieco zmieszana i przyjęła swoją własność.
- Następnym razem nie wieszajcie go za sznurówki. Zbyt łatwo się rozwiązują. Gdzie Neira?
- Tutaj – mruknęła bez zadowolenia ciemnowłosa dziewczynka nazwana Neirą, wyłaniając się z cienia pod murem. Ruda mogłaby przysiąc, że wcześniej jej tam nie było. Przecież przechodziła tuż obok! Czyżby jej koleżanka osiągnęła już tak doskonały poziom zdolności skradania, mimo że dopiero zaczynała się od niej tego uczyć?
- Idziemy. – Mężczyzna najwyraźniej nie lubił marnować słów.
- Oczywiście, ojcze.

Nefrytę po raz kolejny uderzył sposób zwracania się koleżanki do taty. Zawsze taki oficjalny. Jednak nie miała zamiaru zostać i czekać. Postanowiła zapytać  oddalających się.
- Czy mogę z wami iść?
- Niestety, nie. To… zbyt niebezpieczne. – Tata Neiry wypowiedział te słowa tonem tak nieznoszącym sprzeciwu, że zielonooka o nic nie pytając powróciła do brata.

- I co teraz? – wymruczała z żalem.
- Chyba nie myślisz, że tak po prostu odpuszczę? Zawsze chciałem zobaczyć Ceremonię. – Nefrycie nie spodobał się ten uśmiech Aleksandra. Przerażał ją, ale za nic nie pozwoliłaby mu pójść samemu.
- No dobra, idę z tobą. Ale tylko zakradniemy się tam, w bezpiecznej odległości, a potem sobie pójdziemy.
- Świetnie. Mam już pomysł… – zaczął szeptać jej na ucho swój plan. Musiała przyznać, że był niezły. Przede wszystkim nie dopuszczał, że zostaną rozpoznani i wyrzuceni z Ceremonii. Po chwili odprężyła się i zaczęła myśleć pozytywnie. Wydawało się, że wszystko potoczy się gładko. Bo co mogło pójść nie tak?

Niedługo miała się o tym przekonać.


/A oto i pierwsza notka! Wszystko dopiero się rozkręca.../

5 komentarzy:

  1. no i fajnie. a teraz wysilamy kreatywność i dorzucamy kolejną część :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kolejna część będzie, jak będę miała dobry humor ;) Teraz na przykład :)

      Usuń
  2. Odpowiedzi
    1. Co konkretnie ci się podoba? Jeśli powiesz mi, co według ciebie jest świetne i nie trzeba tego nijak zmieniać, a co kompletnie do poprawy, będę w stanie pisać lepiej ;)

      Usuń

Pisząc komentarz, podpisz się, proszę.